Na Wyżynie Przedkarpackiej, blisko rumuńskich i mołdawskich granic, położone są Czerniowce – największe miasto po Lwowie w zachodniej Ukrainie, a w dawnych Austro-Węgrzech najdalej wysunięte na wschód. Na Bukowinie żyli razem Rumuni, Ukraińcy, Rusini, Niemcy, Żydzi, Polacy i Ormianie. Co z tego przetrwało do dziś?
Bez ważnego ubezpieczenia nie wjedziesz - kliknij
Gorąc jak diabli
Pożegnałem dzikie psy z Kołomyi i wsiadłem w marszrutkę do Czerniowców. Przejazd trwa dwie godziny i kończy się na rondzie w północnej części miasta. Gdy się tu jest, to czuć od razu bliskość Rumunii i Besarabii. Trzeba jeszcze dojechać do centrum. Zdyszany trolejbus wtacza się w podskokach po brukowanej drodze i zabiera pasażerów. W zdezelowanej puszce zalatuje smarem, panuje gorąc i dominuje ścisk. Babcie przyklejone do siedzeń z dermy, wachlują się gazetami z reklamą szynki i baleronu. Kierowca w rozpiętej koszuli kieruje na siebie miniaturowy wentylator. Jego gruby kark lśni od spływającego potu. Powiewają nad nim dwie skrzyżowane flagi: ukraińska i europejska.
Latem jest tu gorąco. To przez południowe położenie i wysokość nad poziomem morza. Blask słońca przebija się przez zieleń winogronowych liści. Wiją się z wigorem po jasno-morelowych ścianach tworząc zacienione aleje. Spotkamy je w bocznych uliczkach, ukryte między budynkami o grubych murach i szerokich balkonach. Na co drugim wiszą koreańskie klimatyzatory. Będą hulały, gdy ludzie wrócą z miasta.

Przejeżdżamy przez most nad Prutem. Mijamy kolejowy dworzec, za którym stoi radziecki pomnik – Czołg Nikitina. Pewien dowcipniś wymalował kiedyś na nim farbą: Na Moskwę! Trąbiły o tym wszystkie ukraińskie gazety. Lejtnant Nikitin miał 21 lat i posłusznie wykonywał rozkazy przełożonych. Wierzył gorliwie, że władza pragnie jego dobra. Podczas natarcia na Bukowinę spłonął żywcem w zniszczonym czołgu.
Jesteśmy już w sercu miasta na Placu Centralnym. Za czasów austriackich nazywał się Ringplatz, później za rumuńskich – Piata Unirii, czyli Plac Zjednoczenia, a po wojnie był Placem Czerwonym. Siadam z mapą pod pomnikiem Szewczenki, żeby przestudiować oryginalny układ ulic. To rezultat późnego rozwoju miasta, przecież nie było tu lokacji na prawie niemieckim. Potrzeba kilku dni, żeby się przyzwyczaić.

Również błękitny ratusz ma osobliwe położenie. Jest nachylony w kierunku południowym do rzeki Prut. Zaprojektował go Andreas Mikulicz – architekt polskiego pochodzenia. W ratuszowych murach długo urzędował Antoni Kochanowski – polski burmistrz Czerniowców. Na wieży umieszczony był austriacki orzeł, którego później zastąpił napis Primăria, po rumuńsku oznaczający ratusz. Teraz stoi dewiza Austro-Węgier: Viribus Unitis, czyli po łacinie: Wspólnymi Siłami.
Cesarz
W końcu czas na zimny prysznic w hotelu. Przed wyjściem zerkam na telewizję. Wrzucam kanał Kołomojskiego „1+1”. Trafiła się dyskusja o finansach, do której zaproszono dwóch gości. Jeden mówi na portfel kaszeljok (ukr.), a drugi na to samo hamaniec (ros.). I wszyscy się doskonale rozumieją. Jak to w Ukrainie. Wyłączam odbiornik. Jadąc windą myślę o starych Czerniowcach. Jak żyło się w mieście, gdzie mówiono pięcioma językami?

Nazwa miasta pochodzi od osady Czern nad Prutem. W średniowieczu ziemie te były związane z Mołdawią. Ścierali się tu Tatarzy, Kozacy, Turcy, Rosjanie, a także wojska Rzeczypospolitej. Prawie przez wiek rezydował tu pasza ze swoim dywanem. Śladem po obecności Białego Półksiężyca stał się Plac Turecki, na którym stoi do dziś kamienny most ze studnią. Jeden z restauratorów widząc, że robię zdjęcia, zaprasza mnie na kieliszek białego wina. Na ścianach pustego lokalu wiszą szkice tureckiej łaźni, wizja artysty, który wzorował się najwyraźniej na Király gyógyfürdő w Budapeszcie. Po Turkach do Czerniowców przyszli Rosjanie, ale spokój zapanował wraz z nadejściem Austro-Węgier.

Habsburgowie przekształcili Bukowinę w kraj koronny z własnymi urzędami. To była dla mieszkańców przełomowa chwila, która zapoczątkowała rozwój miasta. Uroczystość upamiętniono na fasadzie Muzeum Sztuk Pięknych, na której widnieje mozaika ułożona z węgierskich płytek Zsolnay. Dzieło rozciągające się na całej fasadzie przedstawia scenę powitania Bukowiny przez pozostałe prowincje dualistycznej monarchii.

W tamtym czasie pojawiły się w mieście prąd, kanalizacja, secesyjne kamienice, wiedeńskie kawiarnie, hotele, banki, teatr, brukowane drogi oraz dworzec kolejowy z połączeniem do Lwowa. Rozwijała się też wielokulturowa tkanka miasta. Mniejszości narodowe i wyznaniowe mogły swobodnie działać i uczyć się we własnym języku, a także prowadzić działalność kulturalną i wydawniczą. Miejscem ich spotkań w Czerniowcach były domy narodowe: ukraiński, żydowski, rumuński, niemiecki, a także polski. Dla prawosławnej metropolii wzniesiono Rezydencję Metropolitów Bukowiny i Dalmacji – najsłynniejszy zabytek miasta, znajdujący się na liście UNESCO, którego mury zajmuje dziś lokalny uniwersytet. Na jego terenie odnajduję ciszę w prawosławnej cerkwi.

Choć Czerniowce były najdalej wysuniętym na wschód miastem Austro-Węgier, to władza centralna nie zapominała o Małym Wiedniu. Miasto odwiedzili Franciszek II, który spotkał się tu z rosyjskim carem Aleksandrem I, a także Franciszek Józef I oraz ostatni cesarz Karol I. Zatrzymywali się w Rumuńskim Domu Ludowym lub w hotelu Pod Czarnym Orłem przy Placu Centralnym. Cesarze rozpoczynali poranek w tutejszych kawiarniach filiżanką kawy i od lektury lokalnych gazet. Przeglądali prasę niemieckojęzyczną, ale także ukraińską i rumuńską, co mogło świadczyć o zainteresowaniu losem każdego narodu. Żaden z Habsburgów nie marudził wtedy, że dzielą ich od Wiednia 964 kilometry.
Wojny światowe nie zniszczyły miasta, ale oprócz architektury ocalały też żywioły narodowe. Rozpad Austro-Węgier stał się szansą na przejęcie samodzielnej władzy dla najliczniejszych grup narodowych: Ukraińców i Rumunów. Ci pierwsi próbowali zjednoczyć miasto ze świeżo powołaną we Lwowie Zachodnioukraińską Republiką Ludową. Siczowi Strzelcy rozbroili austriackie wojsko, ale do miasta wkroczyli uzbrojeni Rumuni. Próby podziału władzy zakończyły się klęską i 11 listopada 1918 r. miasto włączono do Rumunii. Przez ponad dwadzieścia lat Czerniowce posiadały status największego miasta po Bukareszcie, choć żyjący tu Rumunii nie stanowili w nim większości. Można powiedzieć, że rumuńskie Cernăuți są tym samym, czym dla Polaków stał się dzisiejszy Lwów – długim, międzywojennym wspomnieniem, a być może także wątpliwie wyidealizowanym.
Hymn Albanii
W piątkowe popołudnie gorąc nie odpuszcza. Rozglądam się za czymś do jedzenia, najpierw przy głównej ulicy imienia Olgi Kobylańskiej – ukraińskiej pisarki, która mieszkała niedaleko w jednej z kamienic. Przy ulicy gromadzą się dorośli, studenci, zakochane pary trzymające się za ręce. Grupy bukowińskich przyjaciół biesiadują w piwnych lokalach przy cebulowych krążkach. Niesie się dźwięk rozmów i wznoszonych toastów. Ta ulica nazywała się wcześniej Herrengasse, czyli Pańska, a w okresie międzywojennym Iancu Flondora – rumuńskiego polityka walczącego o włączenie Bukowiny do Rumunii.
Miejscowi znają ulicę na wylot, zdaje się, że tylko turyści patrzą pod nogi. Wpatrują się w płytki z nazwami miasta w czterech językach: ukraińskim, rumuńskim, jidysz i polskim. Uliczni muzykanci dają saksofonowy popis obok kamienicy Pod trzema Koronami, gdzie mieściła się kiedyś najsłynniejsza kawiarnia Café Habsburg. Jej goście mogli przeczytać prasę w kilkudziesięciu językach, a nawet skorzystać z telegrafu.
Postanawiam iść dalej. Napotykam po drodze na tablicę poświęconą Ciprianowi Porumbescu, a właściwie Cyprianowi Gołębiowskiemu. Był rumuńskim pianistą i skrzypkiem polskiego pochodzenia. Jego kompozycja stała się melodią hymnu Albanii. Trafiam w końcu na restaurację specjalizującą się w gotowanych rakach.

Chłodna piwnica, kilka stolików, mały bar z podświetlanym na środku akwarium. Zamawiam raki i bombkę mocnego samogonu, który podano w pękatym i zmrożonym kieliszku. Wychodzę z piwnicy. Nareszcie zrobiło się chłodniej. Stromą ulicą docieram do małego spożywczego sklepu, przy którym sędziwy mężczyzna wyłożył się na murku ze starymi książkami. Gregor von Rezzori, Paul Celan, Rose Ausländer, Iwan Franko, Aharon Appelfeld. Wszyscy związani z miastem. Wydania ukraińskie, niemieckie, rumuńskie, hebrajskie. Jest tego cały karton. Wybieram tomik Eminescu – największego z rumuńskich poetów.
Tempel
Pod sklepem dołącza do mnie młoda Rumunka, z kolorowym plecakiem i dredami. Przedstawia się jako Nina. Jest wesoła i uśmiechnięta. Pisze właśnie artykuł o architekturze miasta dla prestiżowego pisma Timpul. Szybko łapiemy wspólny język. Okazuje się, że zmierzamy w tym samym kierunku, na ulicę Uniwersytecką.

Nazywała się ona dawniej Tempelgasse, a przy jej końcu znajdowała się Wielka Synagoga Tempel – opowiada Nina. W czasach rumuńskich ulica nazywała się strada Iona Duca – rumuńskiego premiera, który zginął w zamachu faszystowskiej Żelaznej Gwardii. Po wojnie świątynię przekształcono na kino Czerniowce, toteż niektórzy nazywają ją ironicznie kinagogą. Po drugiej stronie ulicy grupa młodzieży tłoczy się pod restauracją „OZZY” – będącej lokalną odmianą amerykańskiej sieci szybkiego jedzenia. Spróbuj przynajmniej frytek, naprawdę dają radę! – śmieje się Nina.

Ciepły wieczór spędzamy w kawiarni przy placu Teatralnym. Jadące trolejbusy są zatrzymywane przez wyskakujące na ulicę psy. Siedzimy na wysokich stołkach i obserwujemy z uchylonego okna lokalny teatr. Zaprojektował go duet znanych, wiedeńskich architektów Fellner i Helmer, tych samych, którzy odpowiadają za Dom Uczonych we Lwowie, a także Teatr Opery i Baletu w Odessie. Tuż obok położony jest Dom Żydowski, a także międzywojenny Dom Oficerów, w którym mieści się supermarket Kolos. Mają tam dobre sery i mołdawskie wina – mówi Nina. Musisz spróbować. Ja wybieram. Idziesz?
